Zaloguj
Forum Forum poświęcone literaturze filmom i innym tworom fantasy Strona Główna
->
Nasze powieści, opowiadania, fan ficki
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Literatura
----------------
"Dziedzictwo" Ch. Paolini
Harry Potter
Opowieści z Narni
Inne dzieła literatury fantastycznej
Filmy
----------------
Star Wars
Eragon
Harry Potter
Inne filmy
Rasy fantasy
----------------
Rasy leśne
Rasy podziemne
Rasy powietrzne
Rasy naziemne
Wszystkie inne rasy
Zwierzęta fantastyczne
Nasz świat
----------------
Wszystko o nas
Hydepark
Nasze zainteresowania
Problemy dzisiejszego świata
Kluby
Gazeta
Kultura i sztuka
----------------
Muzyka
Sztuka
Nasze powieści, opowiadania, fan ficki
Gry
Polecane
Telewizja
Sprawy organizacyjne
----------------
Rangi
Regulamin
Zażalenia
Miniczat
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Jasnołuska
Wysłany: Czw 14:45, 03 Maj 2007
Temat postu: Przygody Pola
PREZENT
- Patrz, liście opadają z drzew! – krzyknął mały chłopczyk do swej starszej siostry.
- O tak, przyszła jesień – odparła dziewczyna i mówiąc to schowała hociaż ręce do kieszeni kurtki, bo powiało obok nich zimnym wiatrem. – Zapowiada się mroźna zima. Chodź! Musimy już wracać do domu. Zaraz zrobi się ciemno.
- Musimy?
- Musimy.
- Szkoda, że nie możemy zostać tu dłużej. To miejsce jest doskonałe, żeby bawić się tu w chowanego.
- Przyjdziemy tu jeszcze. Teraz trzeba wracać.
- Ale przyjdziesz tu ze mną, obiecujesz? – zapytał Florian, brat dziewczyny, i popatrzył się na nią błagalnym wzrokiem.
- Obiecuję.
- To chodźmy, bo spóźnimy się na kolację – dokładnie w tym momencie zaburczało mu w brzuchu.
Mieszkali na obrzeżach miasta. Ich dom był niezbyt duży, ale wystarczający, by zmieściły się w nim cztery osoby.
Przeszli już furtkę, gdy z groźnym szczekaniem podbiegł do nich duży pies rasy alskan malamute. Chłopiec przestraszył się śmiertelnie, bo nie widział nigdy tego psa i wrzasnął:
- Ratunku! Ten pies chce mnie zjeść!
Jego siostra wzięła szybko sprawę w swoje ręce, choć i ona nie widziała na własne oczy, żeby takie zwierzę biegało po ich podwórzu. Zasłoniła sobą brata i próbowała go ochronić przed psem. Krzyki małego chłopaka doprowadziły do tego, że z domu wybiegł mężczyzna około czterdziestki z kijem w ręku. Na jego widok rodzeństwo zareagowało:
- Tato!
Ojciec odłożył kija daleko od siebie i zawołał szczekającego zajadle zwierzaka:
- Pol, zostaw ich!
Pies zatrzymał się nagle, schował kły i pozwolił dzieciom spokojnie pokonać drogę dzielącą furtkę i dom.
- Wydało się – powiedział ojciec do syna i córki, kiedy znaleźli się bliżej niego.
- Ale co się wydało? – zapytał ciekawy chłopczyk.
- Prezent.
- Dla kogo? – wtrąciła się dziewczyna.
- Dla ciebie Basiu – odparł tata.
- Ten pies miał być dla mnie? – zaskoczona dziewczyna podskoczyła z radości do góry.
- Tak, ale skoro wydało się to teraz, już jest twój.
- Dziękuję! – jeszcze raz podskoczyła do góry i krzyknęła: - Hurra!
Po zjedzeniu kolacji Basia, po kryjomu, wymknęła się z domu na dwór. Gdy zamknęła za sobą drzwi, pies już stał niedaleko niej, gotowy w każdej chwili zaatakować. Dziewczyna bała się tylko przez ułamek sekundy, a potem strach ją opuścił, bo przypomniała sobie słowa swojego dziadka: „Nie okazuj psu, że się go boisz, on od razu rozpozna, jakie masz wobec niego zamiary”. Usiadła na ławce przed domem i czekała, co zrobi alaskan malamute.
Nic się nie działo. Pies spokojnie siedział w tym samym miejscu i przyglądał się jej z zaciekawieniem, utrzymując jednak ten sam zacięty i uparty wyraz na pysku, co przedtem.
Ciszę przerwało jedno słowo wypowiedziane z przyjaźnią do psa przez dziewczynę siedzącą na ławce.
- Pol, – powiedziała i wyciągnęła rękę w jego kierunku – chodź do mnie.
Stworzenie posłuchało Basię, co było bardzo zastanawiające, bo skąd niby ono miało wiedzieć, że akurat to nie obca osoba?
Pol obwąchał rękę dziewczyny, a kiedy stwierdził już, że nie zrobi mu nic złego, usiadł obok niej i zaczął merdać ogonem, chociaż jeszcze nie do końca całkiem pewnie.
Basia ośmielona tym, co się stało, zaczęła głaskać psa po grzbiecie. Potem, gdy była pewna, że zwierzę jej żadnej krzywdy nie wyrządzi, przeniosła swoją dłoń na jego głowę i drapała go za uszami, a ten zamknął oczy z przyjemności i cieszył się z tego, wydając z siebie stłumiony głos pomrukiwania, który był oznaką jego zadowolenia.
DZIWNA ROZMOWA
Basia położyła się spać bardzo późno.
Leżała w łóżku i rozmyślała nad tym, co się wydarzyło tego dnia. Nagle w jej umyśle pojawił się jakiś głos.
Miła jesteś. Dlaczego mi nie powiedziałaś, ze mieszkasz w tym domu? Przepuściłbym cię, gdybym to wiedział – powiedział z wyrzutem nieznajomy właściciel głosu.
Zupełnie zdezorientowana dziewczyna była w przekonaniu, że zwariowała. Nawet zadała sobie głośno pytanie:
- Czy ja zaczynam mówić sama do siebie? Co się ze mną dzieje?
Nic. Czemu nie odpowiedziałaś na moje pytanie?
Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – tym razem dziewczyna zapytała już w myślach.
Nie poznajesz mnie?
Nie.
Dzisiaj głaskałaś mnie po głowie, nie pamiętasz?
Pol?
Zgadłaś.
Zwierzęta nie potrafią mówić ludzkim głosem.
To jesteś w błędzie.
Nie mogę w to uwierzyć.
W co?
No, że ty potrafisz takie rzeczy.
Umiem jeszcze więcej, ale ty o nich nie wiesz.
Jakie to rzeczy?
Teraz ci nie powiem. Dowiesz się w swoim czasie.
Czemu nie chcesz mi tego wyjawić?
Bo mogłoby to dotrzeć do niepowołanych uszu. Poza tym, gdyby ludzie dowiedzieli się o tym, zapanowałaby na świecie dużo większa chciwość posiadania tego, co tutaj w rzeczywistości jest niemożliwe.
Co to wszystko znaczy?
Jak będziesz gotowa to się dowiesz.
Długo byłeś tutaj, zanim się wydało, że jesteś moim psem?
Tydzień.
To jak ja mogłam cię nie zauważyć?
Twój tata dobrze mnie ukrywał. Ale i tak się wydało.
Nadal nie jestem w stanie ci uwierzyć.
Przyzwyczaisz się do tego, że twój pies z tobą gada.
Dobranoc.
Pol odłączył się od jej umysłu, a dziewczyna poszła spać.
PODRÓŻ DO INNEGO ŚWIATA I JEJ SKUTKI
- Basia, chodź na śniadanie! – zawołała mama swoją czternastoletnią córkę.
- Już idę mamo! – odkrzyknęła dziewczyna.
Był ciepły poranek. Słońce przyjemnie przygrzewało na dworze.
Pies drzemał przy starej szopie stojącej niedaleko domu.
Basia zaraz po śniadaniu wybiegła na podwórze.
Cześć! – przywitała w myślach swojego psa.
Witaj mówiąc to Pol otworzył oczy, leniwie przeciągnął się w jedną i w drugą stronę i ziewnął szeroko, kłapiąc na końcu szczęką. Jak spałaś?
Dobrze. A ty?
Nie mogę narzekać. Dręczyły mnie w nocy koszmary. Przez nie mam złe przeczucia dotyczące naszej „wycieczki”.
Jakiej „wycieczki”? Dokąd?
Zobaczysz. Nie zadawaj pytań, tylko chodź za mną.
Jeśli wychodzimy poza podwórze musze wziąć smycz dla ciebie i powiedzieć rodzicom, że wychodzimy. Inaczej będą się martwić.
Tam, gdzie się udamy, nie będzie na m potrzebna smycz. Nie idź i nie mów nic rodzicom o tym, bo oni i tak nie zauważą naszego zniknięcia.
Jak to?
I tak na razie tego nie pojmiesz. W tutejszym świecie nie będzie nas dosłownie sekundy. Jakby to powiedzieć jeszcze jaśniej? Ta sekunda to mrugnięcie oka. Taki jest czas naszego pobytu w moim świecie, rozumiesz?
Tak. Super! Nie słyszałam nigdy o czymś takim.
Już ci mówiłem, że nie wiesz jeszcze wielu ciekawych rzeczy, które mogą ci się przydać.
Ty mi je oczywiście pokażesz?
Zgadza się. Od nikogo innego nie dowiesz się o nich. Ruszajmy.
Oboje weszli do starej szopy, przy której drzemał Pol. W ślepiach psa pojawiła się iskierka tajemniczości i dzikości zarazem. Basia wyczuła w powietrzu jakąś straszną atmosferę i w tym samym momencie zaczęła się bać w duchu.
Nie bój się –uspokajał ją jej towarzysz.
Postaram się – odparła z taką nadzieją i przekonaniem, ze po chwili strach uleciał, gdzieś do góry.
Uważaj teraz, co ci powiem. Połóż swoją dłoń na mojej głowie, spojrzyj w moje oczy i nie odrywaj od nich wzroku, a nic ci się nie stanie.
Nagle stało się coś niesamowitego i jednocześnie bardzo dziwnego. Dziewczynę przeszedł ogromny ból od głowy aż do stóp, lecz ona nawet nie śmiała drgnąć. Na jej twarzy pojawił się wielki grymas cierpienia. Oblekły ją wszystkie kolory tęczy. Potem dało się słyszeć, coś w rodzaju połączenia ze szczekaniem, warczeniem i wyciem. Odgłos tem dobiegał z gardzieli psa. Pol nawiązał z Barbarą kontakt myślowy i krzyknął: Gerda mao! Po tym zniknęli.
* * *
Pol i Basia znaleźli się na łące usianej przeróżnymi gatunkami kwiatów. Jedne miały ciężki zapach, drugie zaś tak słodki, że można by od niego dostać mdłości, a innych nie dało się wprost opisać jak pachną, bo słowem nie można było tego określić.
Pies wstał z ziemi i podszedł do dziewczyny leżącej nieopodal niego. Trącił jej twarz swoim wilgotnym nosem. Żyjesz? – zapytał, lecz ona mu nie odpowiedziała i leżała nadal nieruchomo.
Zwierzę znowu trąciło ją nosem, ale ona i tym razem nie zareagowała.
Pol zostawił Barbarę leżącą bezwładnie na trawie i pobiegł szukać jakiejkolwiek pomocy.
Pies biegł przed siebie, co sił w łapach. Nie wiedział, ile czasu tak pędzi. Nie myślał wcale o swoim głodzie i zmęczeniu, miał na swoim celu teraz tylko jedno – pomóc swojej partnerce. Wiedział, ze niedługo może być już za późno, żeby uratować jej życie.
Po drodze napotkał jezioro. Podszedł do niego, by zaspokoić swe pragnienie. Zaczął chciwie chłeptać językiem wodę. Nieoczekiwanie od tyłu zaszedł go koń mający skrzydła. Stworzenie to cicho zarżało. Pol odwrócił się gwałtownie i obnażył kły, lecz schował je, gdy rozpoznał w nim swojego przyjaciela Ankara.
- Dawno cię nie widziałem. Co robiłeś przez ten czas? – zaczął rozmowę Ankar.
- To długa historia… Opowiem ci ją kiedy indziej. Dobrze, że cię spotkałem. Potrzebuję pomocy. Chodź za mną – powiedział alaskan malamute.
- Polecę. Będzie szybciej.
Nie zwlekając ani sekundy dłużej, ruszyli. Pol wysunął się na przód i prowadził na ziemi, natomiast pegaz, wzięty żywcem z legend i baśni, leciał wysoko w chmurach dokładnie nad swoim przyjacielem na ziemi.
Gdy dotarli do Basi, zastali ją nadal nieprzytomną.
- Mam do ciebie prośbę – mówiąc to pies zwrócił się do Ankara. – Widzisz tą dziewczynę?
- Więc to o nią ci chodziło?
- Tak. Weź ją na swój grzbiet i zawieź ją, czym prędzej do Donaty. Ona się nią zajmie.
- A ty, co zrobisz?
- Dotrę tam, ale dużo wolniej. Muszę zawiadomić kogoś o jej przybyciu. Sam nie zdążyłbym jej zapewnić transportu do tej kobiety, więc zwracam się z tym do ciebie, bo nikogo innego nie ma w pobliżu, żebym mógł poprosić go o pomoc. Ty dostarczysz ją tam w jeden dzień ciągłego lotu. Ja musiałbym z nią biec i to jeszcze nie za szybko, by nie spadła mi z grzbietu, jakieś sześć dni. Podczas lotu uważaj na nią. Czuję się za nią odpowiedzialny, bo to ja ją tu sprowadziłem. Ona nie jest stąd. Nie czas teraz na wyjaśnienia. Ruszaj już. Niedobrze z nią. Może umrzeć, jeśli na czas nie zawieziesz jej do Donaty.
- W takim razie zobaczymy się dopiero na miejscu?
- Zgadza się. Do zobaczenia i pamiętaj, przez moją nieobecność zaopiekuj się nią. Dziewczyna ma na imię Basia.
Po tych słowach przyjaciele rozstali się. Pol ruszył na północ, a Ankar na południe.
* * *
Pegaz leciał chyba ze trzy godziny. Nagle dziewczyna stęknęła.
- Jak się czujesz? – odezwał się Ankar, lecz Barbara nie odpowiedziała.
Na miejsce przybyli po zmroku. Pegaz wylądował tuż u wejścia do jaskini i zarżał
tak głośno, że było go słychać aż w najdalszym jej zakątku.
Po dziesięciu minutach wyłoniła się z niej szczupła kobieta o zielonych oczach i lekko siwiejących włosach. Sprawiała wrażenie miłej i sympatycznej. Jej twarz wyrażała taką minę, jakby chciała spytać: Co się stało?
- Wejdźcie – powiedziała do Ankara i Barbary, wskazując ręką na wejście do jaskini.
Jaskinia miała nieduży korytarz, od którego odchodziło pięć pomieszczeń. Kobieta skierowała przybyszów do pierwszego. Znajdował się tam mosiężny, dębowy stół, osiem krzeseł z tego samego drewna, piękny perski dywan, kominek, od którego pochodziło ciepło, jakie odczuwał. Wokół kominka rozłożone były poduszki, tak, że można było się na nich wygodnie rozsiąść.
- Proszę, usiądźcie – rzekła kobieta, po czym sama uczyniła to samo.
Po chwili odezwała się znowu:
- Co cię tu sprowadza? To ty jesteś Ankar? Miło mi cię poznać. Dużo słyszałam o tobie. Tak przy okazji jestem Donata, ale o tym pewnie już wiesz. Mów mi Dona.
- Fakt. Ostatnio jestem dosyć popularny… Ale to nie o mnie chodzi, tylko o tą dziewczynę. Jej coś jest… Mój przyjaciel, Pol, powiedział, ze ona może umrzeć.
Donata dopiero teraz bardziej przyjrzała się Basi. Dziewczyna miała piękne długie włosy koloru kasztanowego zaplecione w jeden warkocz, sięgający jej do pasa. Jej twarz była blada, wyrażała nieogarnięty spokój.
Kobieta podeszła do Barbary i położyła jej na czole swoją dłoń.
- Jest cała rozpalona. Przygotuję jej okłady, ma wysoką gorączkę, może coś pomogą. Na razie to wszystko, co mogę dla niej zrobić – powiedziała.
Pegaz spojrzał z troską na dziewczynę i smutno westchnął, o ile można by było to tak nazwać i zapytał:
- Czy ona wyzdrowieje?
- Nie wiem. To sprawa kilku tygodni, a może nawet i miesięcy. W tej chwili nie mogę udzielić ci dokładniejszej odpowiedzi. Musisz to zrozumieć.
- Rozumiem.
- Muszę iść do Barbary i zrobić to, co wcześniej mówiłam. Potem przygotuję ci miejsce do spania. Zaczekaj tutaj.
-Chciałbym ci zadać jeszcze jedno pytanie, zanim wyjdziesz. Mogę?
- Pytaj śmiało, o co chcesz.
- Skąd wiesz, jak ma na imię ta dziewczyna?
- Zajmuję się nie tylko ziołami i lecznictwem… Zresztą nieważne. Im mniej istot o tym wie, tym lepiej.
- Powiedz, co to jest. Możesz mi zaufać.
- Jesteś uczciwy. Nie zdradziłbyś nikomu. Dochowałbyś tajemnicy. Wyczuwam to. Jednak ci nie powiem. Uszanuj to i nie miej do mnie żalu.
- Skoro tak sobie życzysz… Dobrze.
Donata zdjęła dziewczynę z grzbietu Ankara i położyła ją na ziemi. Wzięła potem koc leżący niedaleko niej i owinęła nim Basię. Następnie wzięła ją na swoje ręce, puściła oko do pegaza i opuściła pomieszczenie.
Po trzydziestu minutach kobieta była z powrotem. Ankar siedział głęboko zamyślony.
- Już jestem – powiedziała Dona.
Pegaz nie od razu zauważył Donatę. Trwał jeszcze w swoich myślach przez kilka minut.
- O, przyszłaś. Przepraszam, dopiero teraz cię zobaczyłem. Taki stan zadumania zdarza mi się dosyć często. Jak z dziewczyną?
Na obliczu Ankara pojawiły się łzy.
- Nie łam się, jeśli uwierzysz, ona wróci do zdrowia – kobieta próbowała go pocieszyć.
- Nie znam jej, ale ona jest jeszcze taka młoda… Nie może umrzeć.
- Ma silny organizm, jak mało kto. Poza tym emanuje z niej jakaś potężna, dobra siła, która pomoże jej zwalczyć choćby najgorsze problemy. Uwierz, ale mocno, bardzo mocno, to się spełni.
Nastąpiła przeciągająca się cisza. Przerwała ją Dona, która zagwizdała jakąś melodię. Nie była ona ani gwałtowna, ani spokojna. Taka w sam raz.
Nagle na prawym ramieniu kobiety ni stąd, ni zowąd pojawiła się orlica.
- Poznaj Miri. Jest miła, lecz czasami bywa trochę osobliwa, ale i tak ją lubię.
- Cześć, jestem Ankar.
W odpowiedzi Miri wydała z siebie dźwięk, charakterystyczny dla orłów.
- Pewnie chciała się z tobą przywitać – odezwała się Donata.
- Nie znam języka ptaków – odparł pegaz.
- Ptaki są niezwykłe. Umieją doskonale posługiwać się wszystkimi językami na świecie. Ludzką mową też, ale rozmawiają nią bardzo rzadko, lub gdy mają cos ważnego do przekazania ludziom.
Miri znalazłam jeszcze jako pisklę. Pewnie wypadła z gniazda. Wychowałam ją i wyrosła na piękną orlicę. Potem nie chciała ode mnie odejść. Próbowałam zwrócić jej wolność na wszelkie sposoby, ale się nie dało, więc została i jest u mnie do dziś. Czasami nachodzą mnie jakieś myśli, ze Miri uważa mnie za matkę. Nic na to nie poradzę.
***
Przed domem na podwórzu młodzieniec, rąbał siekierą drewno na opał. Wtem zza ogrodzenia chaty dobiegło go głośne szczekanie. Człowiek rąbiący drewno podniósł głowę w kierunku dobiegającego go odgłosu. Zobaczył psa. W pierwszej chwili chciał go przepędzić, ale zawahał się. Przypomniał sobie, że jego brat miał kiedyś dokładnie takiego samego psa jak ten za ogrodzeniem. Wabił się Pol. Trzeba przyznać, że był bardzo pojętym stworzeniem. Uczył się szybciej niż inne psy. Pol uciekł, kiedy skończył trzy lata. Od tego momentu minęło zaledwie pół roku, lecz mężczyzna patrzył się na psa jakby zobaczył ducha. Po jakimś czasie otrząsnął się jak ze złego snu. Wilczur nadal znajdował się w tym samym miejscu, co przedtem. Nawet się nie ruszył tylko spokojnie wpatrywał się w człowieka i próbował przekazać mu swoje zamiary. Człowiek jakby je odgadł.
- Fabian, chodź tutaj! – zawołał mężczyzna.
- Co się stało? – spytał ten drugi.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group
Programy
Regulamin